poniedziałek, 15 czerwca 2015

Wizyta u Ekofryzjera Haircology

Witajcie! Dzisiaj post inny, niż wszystkie - recenzja wizyty u fryzjera. I to nie byle jakiego! 
Generalnie z fryzjerami żyłam zawsze na bakier. W moim rodzinnym mieście nie mogłam znaleźć nikogo, kto by zrozumiał moje potrzeby i zdanie: "Przyszłam podciąć TYLKO końcówki." Często wychodziłam niezadowolona, więc wizyt w salonie unikałam jak ognia. Gdy zaczęłam świadomie pielęgnować swoje włosy, kupiłam nożyczki fryzjerskie i zaczęłam włosy podcinać sobie sama. Tym razem zdecydowałam się przełamać swoją niechęć do fryzjerskiego fotela.

Salon Haircology mieści się przy ulicy Rozbrat 44A - z okien mamy widok na piękny park, nie widać i nie słychać dźwięków ulicy. Brakuje mi na drzwiach informacji o godzinach otwarcia salonu.


Wnętrze jest bardzo przyjemne. Ładnie pachnie, jest jasno i czysto, dominuje motyw drewna i szkła. To moje klimaty, więc od razu się odnalazłam w tym miejscu. Podobała mi się także muzyka - dzisiaj mojej wizycie towarzyszył Artur Rojek i jego najnowsza płyta. 

(aktualnie fotele mają czarne obicia)

Filozofia salonu opiera się na korzystaniu z kosmetyków o naturalnych składach, pozbawionych takich substancji jak: parabeny, parafina, emulgatory PEG, silikony, SLS i SLES i syntetyczne związki zapachowe. To mnie skusiło, by tu przyjść - zawsze po wizycie u fryzjera moje włosy były nienaturalne, oblepione silikonami i bardzo swędziała mnie skóra głowy. Teraz już wiem, dlaczego i cieszę się, że znalazłam miejsce, gdzie podchodzą do włosów "na poważnie". Przynajmniej w teorii.
Zdecydowałam się na zabieg EKORegeneracji wraz ze strzyżeniem. Koszt to 140 zł. Uważam, że ta opcja opłaca się najbardziej - zwykłe strzyżenie wyniesie nas 120 zł, więc warto dołożyć te 20 zł i dać włosom coś więcej.

Jak wyglądała sama wizyta?

Byłam umówiona na godzinę 12:00. Przyszłam sporo przed czasem i nie wiedziałam, czy mogę już wejść. W środku niby było zapalone światło, ale nikogo nie było widać. Jak już wcześniej wspomniałam, na drzwiach wejściowych nie ma informacji o godzinach otwarcia. Pomyślałam, że poczekam chwilę w parku i wejdę punktualnie. 

Jak się okazało, salon był już otwarty. Po chwili wyszedł do mnie fryzjer. Właśnie - fryzjer. Owszem, miły, sympatyczny, ale nie wiem jak ma na imię! W czasie wizyty odczuwałam z tego powodu pewien dyskomfort - nie wiedziałam, jak mam się do niego zwracać. A że nieśmiała ze mnie istota, to wstydziłam zadać pytanie o jego godność. No cóż... 

Zostałam zaproszona na fotel. Ogromny plus za to, że pan fryzjer najpierw dotknął moich włosów, zapoznał się z ich strukturą, grubością i zapytał o moje oczekiwania. Nie były duże - przyszłam tylko podciąć rozdwojone końce. 

Następnie przeszliśmy do mycia. Nie umiem powiedzieć, jakie kosmetyki zostały użyte - prawdopodobnie marki Davines lub NATURALTECH - o takich wspominają na swojej stronie. Pierwszy raz mycie u fryzjera było dla mnie przyjemnym doświadczeniem - fryzjer nie drapał mnie po głowie, tylko masował; nie ciągał i nie wyrywał włosów; dodatkowo fotel był niesamowicie wygodny, a przy moim wzroście to ważne - nie zaliczam się do maluchów. 

Po myciu fryzjer wmasował w moje włosy i skórę głowy maskę. Nie mam pojęcia jaką. Nie chcę, żeby wyszło, że się czepiam, ale na stronie opis zabiegu jest taki:


Cóż, przy mnie maski nikt nie robił. Owszem, na początku fryzjer zapytał, czy nie borykam się z jakimiś problemami, ale nie usłyszałam, jaką maskę mi proponuje. Jestem praktycznie pewna, że nałożono mi gotową maskę - nie boli mnie to specjalnie, ale nawet nie wiem, jaka to. Fakt, że nie wykonano na moich oczach mieszanki jest zaprzeczeniem filozofii salonu - gdybym była inna, zaczęłabym się czepiać, ale wolałam poczekać na efekt końcowy.

Następnie na około 20 minut umieszczono moją głowę w magicznym przyrządzie, który miał pomóc składnikom "wejść" w głąb włosa. Urządzenie wytwarzało to ciepłą parę wodną. Niestety nie wiem, jak się nazywa, ale wyglądało tak:


I w tym momencie uderzyła mnie dziwna atmosfera panująca w salonie. Nie oczekiwałam, żeby przez ten czas ktoś mnie zabawiał. Ale w tym czasie na sali były tylko dwie osoby - ja i mój chłopak. Wszyscy byli naprawdę mili, zaoferowano mi coś do picia, pod nos podsunięto stos gazet, ale... Nie dość, że siedziałam zestresowana, bo oddawałam swoje włosy (w pewnym sensie swój skarb, ale o tym innym razem) w ręce obcego człowieka, to zostałam zupełnie sama. Wszyscy pracownicy siedzieli w swoim pomieszczeniu. Podkreślę, że nie oczekiwałam, że ktoś mnie będzie zabawiał, ale atmosfera na pewno nie była domowa i przyjacielska. Czuło się wyraźny dystans między pracownikami i klientem, bo gościem na pewno bym się nie nazwała.

Następnie fryzjer spłukał maskę i na koniec wykonał masaż głowy. To było świetne doświadczenie, bardzo odprężające - nigdy nikt nie dotykał mojej głowy w ten sposób :D (jakkolwiek dziwnie to brzmi).

Samo strzyżenie było formalnością. Na początku zapytałam, czy nie lepiej byłoby podciąć moje włosy, nadając im na dole kształt litery U czy łódki. Fryzjer powiedział, że to da bardziej naturalny efekt i przystąpił do działania. Trwało to dosłownie chwilę. 

Ostatni etap - suszenie. Moje włosy nienawidzą suszarki. Po prostu jej nie znoszą. Zwłaszcza tej z ciepłym nawiewem. I niestety z taką przyszło im się tu spotkać... Powiem szczerze, że zaskoczyło mnie to, ale rozumiem, że taka szybciej suszy włosy. Włosy też nie zostały z żaden sposób zabezpieczone przed tak wysoką temperaturą. W czasie suszenia fryzjer używał także dużej, okrągłej szczotki. Na koniec spodziewałam się jakiegoś olejku, by zabezpieczyć włosy i dopieścić je po tak intensywnym suszeniu. Niestety, nic takiego się nie stało.

Zdjęcie poniżej przedstawia efekt końcowy:


W dotyku są miękkie i bardzo gładkie, pachną ziołowo. Końce wyglądają tu nieatrakcyjne - są spuszone po suszeniu (niestety, dlatego nigdy nie używam suszarki). Po bliższej obserwacji widzę, że fryzjer pozbył się zniszczonych końców. Ale kształt kompletnie nie przypominał "U". Wtedy przypisałam jego brak suszarce.

Jakieś pół godziny po wyjściu z salonu chłopak zrobił mi zdjęcie na dworze:


Tutaj włosy wyglądają już lepiej. Nie są tak spuszone i rzeczywiście bardziej przypominają "U". Mam nadzieję, że po pierwszym myciu w domu będzie on jeszcze bardziej widoczny. 

Czy jestem zadowolona? Czy wybiorę się jeszcze raz?

Jak już wspomniałam, za całość zapłaciłam 140 zł. Długo się zastanawiałam, czy zdecydować się na tę wizytę, bo dla studenta to naprawdę duża suma. To najdroższa wizyta fryzjerska w moim życiu. 
Ogólnie efekt mi się podoba - czuć, że włosy są odżywione. Ostatecznej opinii na temat cięcia jeszcze nie wystawię - suszarka skutecznie maskuje końcowy efekt. Ale wydaje mi się, że fryzjer wykonał to, o co go poprosiłam. Bardzo się cieszę z tego, że nie swędzi mnie skóra głowy. Oznacza to, że rzeczywiście użyto delikatniejszego szamponu. Za to ogromny plus, bo mam bardzo wrażliwy skalp.

Niestety, nie do końca dobrze czuję się z faktem, że:
- nie wiem, jakich kosmetyków użyto - w moim niedużym rodzinnym mieście zawsze przedstawiano mi produkty
- nie została spełniona obietnica wykonania Eko-maski na oczach klienta; nawet nie wiem, co nałożono mi na włosy - na szczęście efekt jest świetny
- suszono włosy ciepłym nawiewem i ich nie zabezpieczono przed szkodliwym działaniem wysokiej temperatury - może się czepiam, bo wszędzie się używa takich suszarek, ale nie tego spodziewałam się po Ekofryzjerze
- nie zabezpieczono końców na koniec wizyty - u każdego fryzjera, jakiego odwiedzałam, był to standard... 
I jak już wspomniałam - atmosfera była dziwna i nie czułam się odprężona. 

Ciężko mi powiedzieć, że wybiorę się tam ponownie. Niestety, nie jest to miejsce na studencką kieszeń, ale też tego nie oczekuję. Raz na jakiś czas można pozwolić sobie na taką włosową ekstrawagancję. Ale mam pewien niedosyt, kilka rzeczy nie do końca zgadza się z filozofią tego miejsca. Pomimo wszystko myślę, że jeszcze tam zawitam, bo efekt mi się podoba. Po prostu następnym razem będę dociekliwa. :)

Polecam Wam odwiedzić to miejsce nawet ze zwykłej ciekawości. Nie jest to "tania impreza", ale zawsze można odłożyć taką sumę i rozpieścić swoje włosy. Mają bogatą ofertę, a w niej takie atrakcje jak szatusz.

Haircology
ul. Rozbrat 44A
Warszawa
tel.  669 780 669
link do strony - haircology

Wybierzecie się tam kiedyś? Jeśli macie pytania, zapraszam do komentowania lub napisania do mnie maila. Pozdrawiam i do następnego! :)

żródła zdjęć: [1], [2], [3], [4]

6 komentarzy:

  1. Nawet gdybym mieszkała w Warszawie, raczej bym się tutaj nie wybrała. Przede wszystkim ta cena... za pełne strzyżenie z maską odżywczą płacę zazwyczaj 80-100 zł, a dla mnie to i tak dużo ;) Wydaje mi się, że podobny efekt jak w haircology uzyskałabym nakładając dobrą ekologiczną maseczkę pod czepek i dając nożyczki fryzjerskie komuś z wprawną ręką ;)) A tak btw - tez reaguje puchem po suszarce :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście cena odstrasza - ja odkładałam na tę wizytę. Poszłam tam tak naprawdę z ciekawości. I nie chciałam znowu cierpieć po wizycie u fryzjera z powodu podrażnionego skalpu...
      Suszarka to koszmar! :D

      Usuń
  2. Chyba nie zdecydowałam bym się na taką wizytę za 140 zł. Może z jakimś intensywnym odżywianiem już tak. Chociaż jak piszesz pielęgnacja też była. Mimo to myślę, że miałaś bardzo fajne i nowe doświadczenie. Raz się żyje i można zaszaleć :) szczególnie dla tego masażu skóry głowy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odłożyłam na tę wizytę i nie żałuję, że poszłam. Dzisiaj (czyli dzień po) włosy w dalszym ciągu są miękkie i niesamowicie gładkie. A masaż wspominam z uśmiechem na ustach. :)

      Usuń
    2. Najważniejsze, że jesteś zadowolona :)

      Usuń
  3. Rzadko się zdarza, żeby fryzjer zabezpieczał końcówki włosów przed suszeniem. Może ja chodzę tylko do takich nędznych fryzjerów. Do fryzjerów i fryzjerek też szczęścia nie mam. Moje włosy są ciężkie z natury i raz mi się zdarzyło, że fryzjerka ścięła mi tak, że odrastające włosy były nadal lekkie, ale tak gadała jak najęta, że nie wróciłam do niej. :D
    Odżywki nakładam w domu na włosy, do salonu chodzę podcinać końcówki i tyle. I obym nie miała większych wymagań, daj Bóg! :)

    OdpowiedzUsuń